Kilku moich pacjentów pozostawiło swój ślad na moim życiu — to rodzaj chronicznej refleksji, która rzeźbi od środka. Oto historia jednego z nich. Michał był po ciężkich doświadczeniach, choć miał zaledwie dwadzieścia kilka lat. Jego biologiczny ojciec był pijakiem i odszedł z domu, gdy Michał był małym dzieckiem. W sumie nic niezwykłego. Statystyczna rzeczywistość wielu polskich rodzin. Matka miała jeszcze jednego syna i próbowała sobie radzić, jak umiała. A umiała funkcjonować w związkach ze współuzależnieniem. Wyszła więc z czasem ponownie za mąż. Obiecała tylko sobie, że nie będzie to alkoholik. Jej drugi mąż miał jednak inny problem — lubił małe dzieci. Dwójkę swoich biologicznych dzieci molestował seksualnie przez kilka lat.
Michał na to patrzył i czuł, że musi coś z tym zrobić, ale był taki bezsilny. Jego rodzony brat niebawem zaczął ćpać, a choroba powoli odbierała mu rozum i zdrową perspektywę na życie. Pewnego dnia — by mieć środki na kolejną działkę, która przyniesie ulgę w totalnym „skręcie” — brat wpadł do małego sklepu i zaszantażował sprzedawczynię. Ta w obronie wyjęła nóż. Wywiązała się walka. Wygrał silniejszy — chory, zniewolony mózg narkomana. Kobieta zginęła. Nikt nie widział zajścia, nikt nie wskazał przestępcy, nikt nie poniósł odpowiedzialności. Przestępca trafił jednak do jednego z najgorszych więzień — własnego sumienia. Nocne koszmary i dzienne obsesje nieustannie trawiły mózg sprawcy. Jego obłęd sumienia nasilał się.
Michał wiedział o morderstwie dokonanym przez brata. Teraz musiał mu jakoś pomóc. Ale znowu czuł się taki bezsilny… Jak bowiem cofnąć odebrane życie? Jak dotrzeć do emocji żyjących wyłącznie na odlotach? Brat mówił coraz częściej o samobójstwie. W nadziei na znalezienie ulgi zgłosił się na policję i przyznał się do popełnionego morderstwa. Po trzech latach od zajścia wydawało się, że w końcu znajdzie spokój sumienia. Nie znalazł. Znaleziono jego — wiszącego na kracie „pod celą”. Michał załamał się i zaczął ćpać. Nie uratował rodzeństwa od pedofila, nie uratował brata od narkotyków i wyrzutów sumienia, nie uratował nawet samego siebie. Wkrótce zmarła także jego matka. To był najgorszy cios — jej też nie uratował. Michał żył teraz jednym celem — zemścić się na ojczymie. Na co dzień zaś szukał śmierci. Naćpany amfetaminą wchodził z kolegami na kilkupiętrowe bloki, brali rozpęd i skakali z dachu na wysokie świerki, starając się złapać czubek drzewa lub je objąć, by potem zsunąć się po gałęziach na ziemię. „To był taki test, by zobaczyć, który z nas wymięknie” — mówił. On był przecież twardzielem i ze wszystkim świetnie sobie radził. Michał zaczął jednak kraść i śladami brata wjechał do kryminału.
Na terapię u nas trafił z innej terapii, bo „dla jego bezpieczeństwa” zmieniono mu miejsce osadzenia. Przyjechał na oddział z „ciężkimi wyrzutami sumienia, nienawiścią do siebie i chęcią zemsty na ojczymie”. Zdrowienie nie wchodziło w rachubę — przeszkadzałoby mu to tylko w realizacji jego celów. Jednak gdzieś wewnątrz siebie, gdzieś na dnie duszy pragnął uwolnienia. Podejmował rozmowy. Trudne rozmowy, podobne do tej, jaką Jezus odbył z Samarytanką przy studni. Powoli węzeł gordyjski zaczął się rozwiązywać. Michał po raz pierwszy od wielu miesięcy zaczął płakać. To był początek czegoś dobrego — wypłukiwał się z toksyn duszy. Potem nadszedł termin zakończenia terapii. Michał stanął przed nową drogą. Postanowił przebaczyć sobie, ojczymowi i bratu. Przebaczyć, a nie usprawiedliwić. Wielkie zadanie… Wielka satysfakcja. Droga wyboru wciąż stoi przed nim otwarta. Zresztą jak przed każdym z nas. Nieważne, przez co przeszedłeś. Ważne, jakich wyborów dokonałeś…
Krzysztof Kudzia
[Autor kieruje Punktem Poradnictwa Rodzinnego w Stargardzie Szczecińskim. Wcześniej pracował też jako terapeuta uzależnień w zakładzie karnym. Współpracuje z portalem Nadzieja.pl].
Źródło: „Znaki Czasu” 02/2011